Dnia 19 marca 2007r. Rektor WSL prof. zw. dr hab. Andrzej Korzeniowski
udzielił wywiadu dziennikarzom Działu Student portalu Tutej.pl
Jak się zostaje rektorem, czy jest na to jakiś przepis?
Przepisu nie ma, w uczelniach publicznych rektor jest wybierany, natomiast w uczelniach niepublicznych jest mianowany przez założyciela. Ponieważ byłem inicjatorem powstania tej szkoły, dlatego powołano mnie na to stanowisko.
Dlaczego logistyka?
Zajmuję się profesjonalnie ponad 40 lat opakowaniami – od tego wyszedłem. Z wykształcenia jestem profesorem nauk towaroznawczych. W skrócie: gdy logistyka przyszła ze Stanów Zjednoczonych do wojska, do Europy, Niemcy jako pierwsi zaczęli wprowadzać jej elementy w naukach cywilnych. Z kolei nasze kontakty z Niemcami spowodowały, że logistyka stała się przedmiotem zainteresowań założonego przeze mnie w 1967 roku Centralnego Ośrodka Gospodarki Magazynowej, przekształconego następnie w Instytut Gospodarki Magazynowej. Przez dwadzieścia trzy lata byłem jego dyrektorem. W międzyczasie nazwa ponownie uległa zmianie, ale nawiązała do tradycji: Instytut Logistyki i Magazynowania.
Cofnijmy się do lat studiów, jak Pan profesor wspomina ten okres swego życia?
Muszę powiedzieć, że byłem studentem dość aktywnym i to na różnych polach. W tym czasie kierowałem pracą Studenckiego Teatru Dramatycznego „Pegaz” przy Wyższej Szkole Ekonomicznej (obecnie AE - przyp. red.). To było pod koniec lat 50-tych. Wspólnie z późniejszym prezydentem Poznania, p. Andrzejem Wituskiem, założyłem kabaret satyryczny „Pegazik”. Kończąc studia założyłem z kolei Studencką Spółdzielnię Pracy „Akademik”, istniejącą nota bene do dziś. Byłem jej pierwszym prezesem. Czyli: coś tworzyć zawsze lubiłem.
Gdyby Pan Rektor po „profesorsku” miał siebie dziś ocenić - jakim był Pan studentem?
Byłem dobrym, ale niezbyt pilnym. Pilność dopiero po studiach zacząłem w sobie wyrabiać.
Czy zatem zastanawiał się Pan Profesor nad innymi kierunkami, może artystycznymi?
Tak. Na początku bowiem studiowałem w Wyższej Szkole Filmowej, na Wydziale Operatorskim w Łodzi. Dość szybko jednak zakończyłem swą przygodę z filmem. Stamtąd niejako przeszedłem na Wydział Handlowo-Towaroznawczy do WSE, w 1957 roku.
Czy zdarzyło się Panu Profesorowi zdać egzamin nie do końca przepisowo?
Nie ściągałem, ale też nieraz miałem szczęście. Obecnie mam wykłady ze studentami, jednak egzaminów nie przeprowadzam osobiście.
I jak Pan Profesor postrzega dzisiejszą młodzież?
W większości jest bardziej inteligentna niż z okresu moich studiów. Kwestia dostępu do mediów, informacji.. Edukacja przebiega w zupełnie inny sposób niż kiedyś.
Czy wskazałby Pan Profesor, czego brakuje młodym ludziom obecnie?
Za moich czasów studenci bardziej się trzymali razem, byli zżyci. Studentów co prawda nie było tak wielu, jak dziś. Klubów było mało i chodziliśmy do nich gremialnie, a nie w grupkach.
Mimo licznych atrakcji i szerokiej oferty rozrywkowej dla studentów współcześnie, czy czegoś jednak brakuje?
Tak. Przykładowo dawniejszych „Dni Kultury Studenckiej”. Jeden taki festiwal organizowałem. Prezentowały się zespoły muzyczne, dramatyczne, satyryczne, chóry. Odbywało się to corocznie, trwało przez cały tydzień. Następnie można było startować gdzieś dalej – np. do Wrocławia, by występować już na forum ogólnopolskim.
Złota myśl dla młodych ludzi:
Pracować dla kraju.
Czego młodzi ludzie nie powinni w sobie zmieniać?
Nie powinni zmieniać w sobie tego, czego niestety jest coraz mniej: patriotyzmu. Pamiętam, że w domu rodzinnym słyszało się sporo o korporacjach studenckich, w których przede wszystkim bazowano właśnie na patriotyzmie. Teraz to zanika…
Czy była taka postać, na której chciał się Pan Profesor wzorować w swoim życiu?
Tak, na moim ojcu.
Ostatnie pytanie: przy czym najłatwiej się Panu Profesorowi wypoczywa?
Najłatwiej na polowaniu. Jestem myśliwym, co prawda gdyby takich myśliwych jak ja było więcej, zwierzyna przeszłaby do miast.. Jak mam czas, dość rzadko, w takich imprezach bogatych w tradycję jak „Hubertus” z przyjemnością uczestniczę.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
[tm]